sobota, 29 października 2011

Dzisiaj jest dla mnie dzień dość trudny...
Z jednej strony samopoczucie kiepskie.
Wczoraj zaczęłam brać metronidazol i chyba dużo bakterii zostało uwolnionych z rozbitych cyst, bo już w nocy ból głowy nie do zniesienia, nogi bardzo rwały. Stopy, a właściwie podeszwy bardzo bolą, palą, kłują...
Nie wiem czy źle spałam, czy to od głowy, czy to też zaliczyć do HERXA ale kark mam jakby mnie pokręciło, nie mogę odwrócić głowy w prawo :D co śmiesznie wygląda, bo obracam się cała sobą.
Jest ciężko, mam nadzieję że jutro będzie lepiej bo w planach wyjazd na cmentarze.

Z drugiej strony wielka radość.
Naszym utrapieniem był dach, który po prostu przeciekał mimo różnorakich sposobów i prób naprawy.
Od lata walczyliśmy by zdobyć środki na naprawę, ale koszty... co tu dużo mówić. OGROMNE.
Część pieniędzy otrzymałam z Fundacji - pisałam podanie z prośbą o pozwolenie na wykorzystanie części środków zgromadzonych na subkoncie na remont dachu. Uzyskałam zgodę, znalazłam wykonawcę, który po pierwsze był z polecenia, po drugie była szansa że do zimy zrobi nam dach.
Problemy się piętrzyły, bo koszty po wejściu na dach, pomiarach i dokładnych wyliczeniach przerosły znacznie środki jakie mogłam wykorzystać z fundacji (stan subkonta nie pozwalał na wyższe kwoty, no i wcześniej taka wycena, bez bardzo dokładnych pomiarów była niższa).
Resztę pieniążków musieliśmy zdobyć co nie było łatwe i będziemy spłacać i oddawać jakiś czas, ale zebraliśmy potrzebną kwotę.

Z niemałymi problemami w końcu Udało się rozpocząć prace.
Dzisiaj od 7 rano panowie walili, stukali, pukali... było bardzo głośno do godziny 16 - po niedzieli będą kończyć.

Gdy okazało się, że moje objawy to nie zapalenie stawów, zmęczenie, depresja, wiatr w górach wieje, ma się na deszcz... i tysiąc innych powodów a pieniążki z subkonta, które zbierałam wcześniej zostały już przelane na zakup materiałów byłam bardzo rozdarta.
Z jednej strony wiedziałam, że sami nie damy rady nigdy zrobić tak wielkiej rzeczy jaką jest remont dachu, a gdy będzie nas zalewać dalej tak jak teraz to grzyb odnowi się bardzo szybko.
Cała praca jaka rok temu została włożona w doprowadzenie domu do stanu zdatnego do zamieszkiwania, żeby był zdrowy, bezpieczny i przyjazny... po prostu pójdzie na marne.
W tamtym roku takim wielkim rzutem na taśmę zaczęło się tyle zmieniać...
Konkurs IKEA, który wygrałam z pomocą wielu, wielu ludzi którzy codziennie głosowali na mój projekt kuchni, prosili o głosy znajomych... przeszliśmy przez ten miesiąc tyle zawirowań, tyle nieuczciwych konkurentów do nagrody zostało zdyskwalifikowanych... a nam udało się wygrać.
Wygrałam KUCHNIĘ MARZEŃ...
Nie macie pojęcia jaka byłam szczęśliwa, a zarazem przerażona. Cieszyłam się bo jak można się nie cieszyć... ale już myślałam, jak wstawić nowe meble w tak zagrzybione mieszkanie - przecież to od razu zostanie zainfekowane i pójdzie na zmarnowanie.
Dziewczyna która pomaga, wspiera i organizuje wielka pomoc - dokonała niemożliwej rzeczy.
Dzięki jej pomocy znalazł się człowiek, który profesjonalnie odgrzybił nasze mieszkanie.
Pan, który przyjechał do nas był przerażony... pracowali kilkanaście godzin, ale gdy wyszli mieszkanie było BEZPIECZNE!!!
Niestety meble jak się okazało były tak zawilgocone, że jak je odgrzybiono to zaczęły się rozpadać. Nie można było zostawić w nich grzyba, żeby się nie rozsiewał dalej.
Tutaj znów stało się coś niesamowitego.
Gdy z IKEA dostałam potwierdzenie wygranej, poprosiłam o możliwość zamiany kuchni na tańszą a resztę na meble dla dzieci, takie używane, ze zwrotów od klienta czy powystawowe...
Przyjechała ekipa, która wymierzyła kuchnię, Pani projektantka pomogła dobrać różne rzeczy i zaplanować by była funkcjonalna, Pani z marketingu zastanawiała się co mogą i jak mogą pomóc z meblami, bo do wymiany było wszystko...
W ciągu trzech dni spakowaliśmy mieszkanie do jednego pokoju i łazienki, a pokój i kuchnia były kute, malowane - po prostu remont na całego...
Umęczeni... ale Wigilia w nowej kuchni, nowe meble w pokoju... To były najpiękniejsze święta od wielu, wielu lat.
Gdy wiosną po którymś bardzo ulewnym deszczu w nocy usłyszałam "kap.kap" wyrwałam z łóżka jak oszalała... Leciało u dzieci w pokoju, który w lutym skończyliśmy remontować - nowe podłogi, nowe meble, odmalowane, odświeżone wszystko... Zalewało mi moją KUCHNIĘ MARZEŃ.
Nie płakałam nad zaciekami - tylko oczami wyobraźni widziałam znów tego przeklętego, śmierdzącego grzyba którego nie mogliśmy opanować i wytępić...
Dlatego pisałam przez tyle miesięcy pisma, podania, prośby, apele... do firm, fundacji, w różne miejsca wysyłałam. Jeździłam na rozmowy, znajomi rozpytywali, próbowali znaleźć sposób...
Zdarzały się również bardzo niemiłe sytuacje, usłyszałam nie raz dosadne słowa...
Łatwo powiedzieć, że jestem pazerna bo wygrałam kuchnię, tyle dostałam i jeszcze o dach "żebrzę"...
Zamieniła bym to wszystko na zdrowie, siłę, samodzielność... Bardzo chciałabym być zdrową, pracująca mamą, która sama może zadbać o swoje dzieci.
Bardzo chciałabym mieć zdrowe dzieci!!!
Ale to wszystko nie powstrzymało mnie - czasami tylko na moment się zawiesiłam, ale chwilka i znów szukałam.
Ten dach jest koniecznością.
Teraz będzie cieplej bo został ocieplony.
Będzie sucho - nie będzie przeciekał.
Teraz nie muszę bać się deszczu, śniegu... że znów zaleje.

Teraz mogę swój czas i siły poświęcić dzieciom i walce z chorobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz