wtorek, 4 grudnia 2012

Ja też sie podzielę z kimś!

Nie wyrabiam, naprawdę juz nerwowo nie wytrzymuję.
Kacperek znów chory od piątku - tym razem ostre zapalenie migdałków (gardła). Gorączka do 40* momentalnie skoczyła i trzymała póki antybiotyk nie zadziałał. Syropki na zbicie kiepsko sobie radziły, okładałam dzieciaka, przemywałam... ale i tak krzyczał, że nie chce tych bananów.
Latające słonie, kolorowe żyrafy i małpy przynoszące banany... skąd my to znamy?
Antybiotyk zadziałał - dzisiaj jest lepiej... musiałam tylko iść po dodatkowe opakowanie bo brakłoby na 7 dni (tym bardziej, że zwrócił na początku).

U nas w piątek wieczorem była jakaś awaria i nie było prądu... chore dziecko a my przy świeczkach. Co gorsza... prądu nie mieliśmy ponad dobę - rany!!! Dzieciak chory, znudzony, płaczliwy... i nawet bajki nie mogłam włączyć bo i jak niby?
Najwięcej kłopotu nam sprawiła lodówka - wiadomo, że każdy ma jakieś zapasy w zamrażarce (gdy gotuję to staram się choć jedną porcję zamrozić na "ciężkie" dni, gdy nie mam siły czy czasu na stanie przy kuchni). Płakać mi się chciało gdy bezsilnie patrzyłam na to... w końcu "pożyczyliśmy" od sąsiada prąd by lodówkę schłodzić, bo nie zanosiło się by to szybko się skończyło.
Przyznaję, że przeholowałam z sprzątaniem - głupota moja, to fakt... W niedzielę prąd już był i całe szczęście!!!
Niestety ale ja juz nie miałam energii.
Około południa jak się położyłam, tak nie mogłam wstać... Nie miałam siły herbaty sobie zrobić, odgrzać obiadu... tylko słyszałam jak każdy trzaska lodówką, szukając czegoś jadalnego...
Dawno aż tak mnie nie zdołowało...
Potrzebowałam pomocy przy wyjściu z wanny, choć nie kąpałam się ani długo, ani w ciepłej wodzie... wtedy nie wiem jak bym się zebrała.
Niedziela nie należała do udanych dla mnie, tym bardziej że Kacpi juz lekko ozdrowiał i energia zaczęła mu wracać.
W poniedziałek Wera pojechała do szkoły, Kacpi ze mną siedział.. nie ruszałam się nigdzie bo najzwyczajniej nie miałam siły.
Dzisiaj odwiedzałam lekarza z zamiarem by zobaczył małego no i antybiotyk wypisał jeszcze, bo braknie... ale zażartowałam, że mnie rozkłada i chyba od niego złapałam. Już od rana gardło mnie bolało - no to od razu zajrzała do paszczy i wyszłam z receptą na antybiotyk, bo to samo co mały.
Jaki kochany syneczek - podzielił się z mamunią... Żeby mi przykro nie było :)

Jestem zmęczona, przemęczona... i chora. Czuję się czasami jakbym tylko narzekała i narzekała. Cholerka no... ja chcę żyć, tak normalnie. Kurde - marze by mnie wreszcie przestały bolec nogi, by ból dał mi normalnie odpocząć, by sztywność rano odpuściła... dużo tych życzeń.
Już nawet żartem rzuciłam, że zacznę prowadzić kalendarzyk kiedy Kacper jest chory, kiedy zdrowy... tak jak kalendarzyk menstruacyjny się prowadzi, czy jak...

Ktos ma jakieś pomysły co jeszcze by młody przestał chorować?
Jakieś propozycje - bym mogła się pozbyć tego dziadostwa co mnie zjada?
Co zrobić by mięśnie moje nie ginęły niemal w oczach?
A może jakiś sposób by nie bolały nogi tak wieczorem w szczególności?

AAAAAAAAA!!!!! Zacznę krzyczeć w końcu! Tylko co to pomoże?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz