środa, 7 marca 2012

Szpitale...

Nie pisałam jakiś czas, ale działo się tak dużo u nas, że nie miałam ani możliwości ani sił.
Kacperek do przedszkola chodziła dwa dni - i już drugiego dnia wieczorem wylądowaliśmy w szpitalu.
Złapał jakiegoś rotawirusa, strasznie wymiotował. Odwodnił się w ciągu niespełna 3 godzin, jak trafiliśmy na oddział od razu kroplówki dostał. Potem doszła biegunka - 30 razy na dobę przez dwa dni. Wymęczył się bardzo.
Już było lepiej i doktor obiecała małemu, że jeśli będzie pił dużo to nas wypuści do domu w poniedziałek i w nocy znów biegunka wróciła, temperatura skoczyła. W środę na przepustkę przed wieczorem wyszliśmy bo tu swoje bakterie, swoje otoczenie i łatwiej dojść do siebie.
Niestety czas mnie też gonił, bo będąc z małym na oddziale otrzymałam telefon z wyznaczonym terminem stawienia się Weroniki na oddziale. Czekałyśmy tyle miesięcy na ten pobyt, że nie chciałam już odkładać na nie wiadomo kiedy. Mały został w domu, ja do sklepów Werci dokupić brakujące rzeczy, kosmetyki itp.
Cały czas modliłam się, by Kacprowi biegunka przeszła na tyle, by ta podróż nie była zbyt uciążliwa dla niego.

W poniedziałek Weronię odwieźliśmy - nie chciała zostać zbytnio, bała się po prostu ale na dzień dzisiejszy już się aklimatyzuje i znalazła koleżanki.
Teraz jak dzwonię to już opowiada jakie miała zajęcia, co jadła itd... no i składa zamówienie co by chciała, żeby jej przywieźć.

Dzisiaj Kacperek był w przedszkolu nawet - krótko ale był.

Ja w tym całym zamieszaniu, jak poszłam z małym na oddział nie mogłam dać rady z biegunką i nudnościami - nie wiem czy razem z nim złapałam wirusa, czy po zmianie zestawu antybiotyków.... odstawiłam na ten czas szpitala leki a raczej antybiotyki. Nie dałam rady ciągnąć będąc z nim na oddziale.
Jak wróciłam, doprowadziłam do porządku swój układ pokarmowy i zaczęłam brać leki od nowa.
Nudności po Unidoxie straszne, ale w domu łatwiej mi z tym walczyć bo zjem coś, przegryzę, zajmę się czymś.
W weekend przed wyjazdem do Józefowa myślałam, że zwariuję... ból oka, dokładnie zaczęło się od spojówki, potem już gałka oczna. Nawet mruganie sprawiało straszny ból. Do tego nadwrażliwość na światło. Robiłam okłady i sama nie wiem co jeszcze... bo w poniedziałek przed 6 wyjazd... a mnie od tego oka bolała połowa twarzy tak, że nie mogłam dotknąć nawet lekko wacikiem.
Jak ból pojawił sie nagle, tak przeszedł częściowo w poniedziełek nad ranem. W ciągu dnia wspomagałam się środkami p/bólowymi i było do wytrzymania. Stres tego wyjazdu, przeżycia rozkręciły migrenę ale ja tak czasami mam niestety.

Teraz cokolwiek robię, sprzątam, piorę, gotuję.... to i tak zastanawiam się co u Werci.
Martwi mnie ta moja córuś...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz