czwartek, 29 marca 2012

Koniec miesiąca...

Nagle dotarło do mnie, ze to juz koniec miesiąca...
Moja Córuś jest juz w szpitalu od 4 tygodni, bardzo tęsknię - choć była na przepustce krótkiej (od soboty południe, bo tak dojechaliśmy do niedzieli ok 15 - bo trzeba było już wyjechać by do 18 na oddział dziecko oddać).
W sobote jedziemy do niej w odwiedziny, więc już szykuję wałówkę. Upiekłam jej muffinki, serniczek z jogurtów który bardzo lubi... zapakowałam batony, ciastka i planuję zabrać ją na spacer choć pogoda chyba nam popsuje plany.
Od poniedziałku nie mogę dodzwonić się do lekarza prowadzącego by dowiedzieć się więcej szczegółów... po prostu wiem tyle, co sama się domyślę i co mała powie mi przez telefon - czyli niemal nic.
Wercia pokazuje pazurki, ale może to jej sposób obrony przed czymś z czym sobie nie radzi?

Ja nadal staram się organizować akcję nakrętkową.
Bardzo bym potrzebowała jakiejś rozgarniętej osóbki na miejscu, z którą mogłabym omówić plan, podzielić się sprawami do załatwienia, bo ja fizycznie nie jestem w stanie wszystkiego dokonać (nie jestem taka sprawna niestety :/ )
Nie udało mi się znaleźć nikogo chętnego na miejscu, kto miałby czas i chęci... może o kimś zapomniałam, kogoś nie wzięłam pod uwagę i nie zapytałam...

Kacperek w piątek rozłożył się na całego, dostał leki i szybko doszedł do siebie... choć zwolnienie z przedszkola ma do końca tego tygodnia. Niestety tradycyjnie - on zdrowieje szybko a mamunia plackiem leży.
Zaraził mnie choróbskiem, nadal mi coś siedzi w klatce, że poddusza a ja przecież na antybiotykach cały czas jadę.

Od tego wszystkiego mam momenty totalnego rozkojarzenia - takiej mgły umysłowej. Nie umiem tego dokładnie nazwać... ale to jest koszmarne uczucie.

Chciałabym już żeby i Wercia była w domu, i żeby pogoda się ustabilizowała, i żebym ja była w lepszym stanie "używalności" ... heh, taki mój prywatny koncert życzeń bez okazji...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz